top of page

Nasza Patronka

Hanna Zdzitowiecka,  z domu Marszewska (ur. 29 stycznia 1909 w Warszawie, zm. 25 kwietnia 1973 w Warszawie). Polska pisarka, popularyzatorka wiedzy przyrodniczej. Nie mogąc zgłębiać tajników wiedzy przyrodniczej, staje się Hanna Zdzitowiecka jej popularyzatorką. Jej droga twórcza związana była z osobą syna, który był inspiratorem jej twórczości i pierwszym odbiorcą utworów. Pierwsze utwory drukowała po wojnie w dziecięcych pisemkach między innymi w "Iskierkach", "Płomyczku" i "Płomyku". Pisała także słuchowiska radiowe. Pisała dla młodzieży, dzieci starszych i najmłodszych odbiorców.
 
Polska poetka i twórczyni literatury dziecięcej. Znając bardzo dobrze potrzeby i zainteresowania dzieci w wieku przedszkolnym, potrafiła przemawiać o nich językiem pięknym i zrozumiałym. W swych wierszach i opowiadaniach odkrywała tajemniczy świat roślin i zwierząt. Zachęcała dzieci do poznawania i obserwacji świata. Uczyła szanować i kochać przyrodę. Zmarła 25 kwietnia 1973r.

Poezja Hanny Zdzitowieckiej

 

„Czary na śniegu” – Hanna Zdzitowiecka

 

Nim się przystroją
Góry zielenią,
Liliową barwą
Hale się mienią.

Czary? Nie czary?
Na białym śniegu
Liliowe kwiaty
Stoją w szeregu.

Skrzy się i mieni
Tatrzańska łąka –
Krokusy w kwiatach,
Krokusy w pąkach.

 

 

Leszczyna kwitnie – Hanna Zdzitowiecka

 

Przyleciał z daleka

Ten wiosenny wiatr.
Pomknął między drzewa,
Na leszczynę wpadł.
Szarpnął gałązkami,
Ile tylko sił,
Strącił z długich bazi
Sypki, złoty pył.
Na czerwone pączki
Złoty pyłek spadł
- Będzie moc orzechów!
Obiecuje wiatr.

 

 

Kropelki i sopelki – Hanna Zdzitowiecka

 

Spłynęła z dachu kropelka, kropelka wody niewielka.
Za pierwszą kropla niedługo, już widać kroplę drugą.
Za nimi z góry już leci, po dachu kropelka trzecia.
Dalszych kropelek nie zliczę: płynie ich cały strumyczek.
A mróz z tych wszystkich kropelek zrobił lodowy sopelek

 

 

„Powrót bocianów” Słowa: S. Szuchowa, H. Zdzitowiecka

 

Przylecialy z daleka
I krążyły nad łąką.
Zobaczyły je dzieci
Gdy rankiem wzeszło słonko.
Przyleciały nad wioską,
Kołowały powoli,
Aż przysiadły na gnieździe,
Na starej topoli.
Zobaczyły je dzieci,
Powitały radośnie.
A witajcie, bociany,
Powiedzcie nam o wiośnie!
Siadły na swej topoli,
Stare gniazdo poznały,
Dzieciom na powitanie
O wiośnie klekotały.

 

 

Trzy farby Piotrusia

 

Było ich trzy: czerwona, niebieska i żółta. Każda leżała w osobnej porcelanowej miseczce.

„Farby”! – ucieszył się Piotruś i zaraz zabrał się do malowania obrazka.

Narysował domek i dwa drzewka po obu stronach. Nabrał czerwonej farby na pędzelek i pomalował nią dach domku. Potem opłukał pędzelek w wodzie i umoczył go w farbie niebieskiej. Przesunął nim kilka razy ponad domkiem.

„Moje niebo jest niebieskie jak prawdziwe – pomyślał – teraz trzeba pomalować drzewa i trawę”.

Ba, ale jak zrobić trawę, kiedy nie ma zielonej farby?

Piotruś pomyślał chwilę

„Już wiem, zrobię jesień, bo w jesieni trawa jest żółta i liście na drzewach też…”

Machnął pędzlem z takim rozmachem, że zajechał aż na brzeg nieba błękitniejącego za drzewem. Niebieska farba na drzewie był jeszcze mokra i połączyła się z żółtą.

Piotruś chciał ratować zamazujący się obrazek, gdy zobaczył, że z obaczył, że z pomieszanych farb żółtej i niebieskiej zrobiła się – zielona!

- Mam zieloną farbę! – ucieszył się – Już teraz mogę namalować trawę i listki na drzewie! A żółtą?… Żółtą pomaluje słońce i dmuchawce kwitnące na trawie!

Z zapałem mieszał obie farby, gdy nowa myśl przyszła mu do głowy:

„A gdyby tak połączyć czerwoną z niebieską albo żółtą?”

Za chwilę na obrazku kwitły już ciemnoliliowe fiołki, a drzewa wychylały się zza pomarańczowego płotka.

Potem Piotruś przekonał się jeszcze, że kiedy się weźmie trochę więcej wody, to farby są bledsze i można tą samą niebieską malować i niebo, i chabry, i niezapominajki. A znowu czerwona, jak ją dobrze z wodą rozmiesza, zastąpi różową i można nią pomalować policzki dziewczynki stojącej przed domem.

Nie spodziewał się Piotruś, że jego trzy farby dadzą mu tyle różnych kolorów.

 

 

Od wiosny do wiosny

 

Na niebie jaśnieje słońce,
dni płyną, płyną miesiące…
Z lodu uwalnia się rzeka
i ze snu budzą się drzewa,
ptaki wracają z daleka,
będą wić gniazda i śpiewać.
Sady zabielą się kwieciem…
To wiosna! Wiosna na świecie!
Na niebie jaśnieje słońce,
dni płyną, płyną miesiące…
Długie i ciemne są noce
śniegową włożył świerk czapę
śnieg w słońcu tęczą migoce
i sople lśnią pod okapem,
rzekę pod lodem mróz trzyma…
Zima na świecie! Już zima!
Na niebie jaśnieje słońce,
dni płyną, płyną miesiące…
Ze snu się budzi leszczyna
i nową wiosnę zaczyna!

 

 

Pierwiosnek

 

Jeszcze w polu tyle śniegu,
jeszcze strumyk lodem ścięty
a pierwiosnek już na brzegu
wyrósł śliczny, uśmiechnięty.
Witaj, witaj kwiatku biały
główkę jasną zwróć do słonka
już bociany przyleciały
w niebie słychać śpiew skowronka.
Stare wierzby nachyliły
miękkie bazie ponad kwiatkiem.
Gdzie jest wiosna? – powiedz miły,
czyś nie widział jej przypadkiem.
Lecz on nic nie odpowiedział,
o czym myślał? – któż to zgadnie.
Spojrzał w niebo, spojrzał w pola,
szepnął cicho: „Jak tu ładnie!

 

 

Za co lubimy wiosnę?

 

Za co lubimy wiosnę?

Za przylaszczkę, pierwiosnek,

Za sasankę w futerku,

Za żabki kumkające

I za kaczeńce na łące.

 

 

Wiosna się zbliża

 

Świergotały czeczotki

- to wcale nie są plotki,

słuchajcie dobrze, dzieci

-że słońce dłużej świeci,

przeszły mroźne zawieje,

że śnieg wkrótce stopnieje

że budzą się już rzeki…

kres zimy niedaleki.

Gdy umilkły na chwilę,

odezwały się gile i gwiżdżą:

- Koniec zimy!

- Wnet do domu wrócimy!

 

 

Zmarznięty skowronek

 

— Krzysiu! Chodź prędzej! Poradź, co zrobić! Joasia biegła ku domowi trzymając coś w ręce

— Co się stało?

— Zobacz. Znalazłam go tuż za ogrodem. Może jeszcze żyje… Krzyś wyjął z ręki siostry bezwładnego ptaka i obejrzał go uważnie.

— Żyje, tylko przemarzł.

— Że też zima musiała znowu powrócić! — westchnęła Joasia.

— A skowronki zbyt wcześnie przyleciały. I teraz giną z mrozu i głodu — dodał Krzyś. — Może choć tego uda się uratować. Przynieś mi surowe jajko i pipetkę do wpuszczania kropli.

Dzieci ułożyły skowronka w pudełku. Krzyś mył pipetkę, Joasia rozbijała łyżeczką białko z żółtkiem, coraz to zerkając na swego pacjenta.

— Otworzył oczy! — wykrzyknęła radośnie.

— Zaraz go nakarmimy! Zamiast owadów dostanie jajko — powiedział Krzyś biorąc ptaka do ręki.

Nabrał trochę jajka pipetką i ostrożnie rozchylił zaciśnięty dziób ptaka.

— Połknął! — ucieszyła się Joasia, widząc nieznaczny ruch gardziołka. — Teraz zostawimy go w spokoju — zdecydował Krzyś po nakarmieniu skowronka. — Musi odpocząć. Zostawię mu trochę ziarenek i może poświę­cisz któryś ze swoich kwiatków, gdyby miał ochotę na jakąś zieleninkę.

— Niech sobie zje, ile zechce. Przecież listki odrosną. A kiedy go wypuścimy?

— Jak tylko śnieg stopnieje na tyle, żeby skowronek mógł poskubać oziminy, zanim pokażą się owady.

Po kilku dniach mróz zelżał i odkarmiony, odchuchany skowronek wyfrunął przez otwarte okno.

Kiedy dzieci słyszały później śpiewającego skowronka, mówiły do siebie:

— To na pewno ten nasz skowronek. Uwije teraz gniazdko na polu i bę­dzie miał pisklęta, a za rok przyleci do nas cała gromada skowronków!

bottom of page